Wszyscy na pewno pamiętają rok 2020, w którym świat zamknął się na kłódkę z powodu pandemii. Po kolei zamykały się kolejne branże, kraje, lotniska, a ludzie zamykali się w domach. Minęły 4 lata, a świat dalej zmaga się z konsekwencjami.
A jak my spędziliśmy to wielkie zamykanie świata? Z przytupem, bo na Borneo. Można się bawić? Można. I jak się zapewne domyślacie był to emocjonujący wyjazd pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji 😉
Kiedy wyruszaliśmy nic nie wskazywało, że powrót może nie być możliwy. Zatrzymaliśmy się na noc w stolicy Malezji, Kuala Lumpur, żeby wieczorem wyskoczyć na nocny foodmarket i odpocząć przed dalszą drogą. Obowiązkowe zdjęcie pod kultowymi wieżami…. i można jeść – a jedzenie południowo wschodniej Azji to czysta poezja!
Naszym celem była jednak malutka wysepka leżąca tuż obok Borneo – Mabul, a docelowo – Sipadan. Mabul okazał się urokliwy – a na ganku domków spały czasami prawdziwe smoki.
SIPADAN! Większość nurków czuje teraz dreszczyk emocji i podniecenia. Jest to park narodowy, w którym rząd ściśle ogranicza liczbę osób, które mogą tu codziennie zanurkować albo posnorklować. O zezwolenia występowałam 9 miesięcy wcześniej, alby mieć pewnośc, że to właśnie na Sipadanie odbędzie się zdecydowana większość naszych nurkowań. Los bywa dowcipny – ze względu na ograniczenia rozkręcającego się powoli Covidu na wyspie zamiast prawdziwych tłumów przyciągniętych tu wizją fantastycznego nurkowania – były pustki. I smoki.
Pod wodą było tylko lepiej – praktycznie żadnych ludzi – tylko my i podwodne czary Sipadanu! Sipadan to wulkaniczny stożek wyrastający z oceanicznego dna. A to zawsze oznacza żyzne wody, pełne skłądników odżywczych – co z kolei przekłada się na bujne, tętniące życiem rafy koralowe i wypasionych rafoych lokatorów. Sipadan to także rezerwat żółwi morskih – i zarazem ich największe ich skupisko na świecie! Jak rozpoznać nurkowanie na Sipadanie? Żółwi jest tyle, że zasłaniają rekiny!
Pod wyspą biegnie podwodna jaskinia, nazywana często cmentarzyskiem żółwi. W jej wnętrzu znajduje się bowiem wiele szkieletów tych sympatycznych zwierzaków, któe po wpłynięciu w ciemności jaskini nie potrafią odnaleźć drogi powrotnej – trochę jak pechowi nurkowie jaskiniowi – i tam giną. Żółwie bowiem, podobnie jak i my, oddychają wyłącznie powietrzem i co pewien czas muszą wynurzyć się nad wodę, żeby zaczerpnąć oddechu. Co prawda mają bezdech, który wpędziłby w kompleksy nawet najlepszych zawodników freedivingowych, ale mimo wszystko – zbyt długi pobyt pod wodą jest dla nich zabójczy.
Jednak nie samym nurkowaniem człowiek żyje! Dalsza część wycieczki zaprowadziła nas do Parku Narodowego Mulu. Podobne miejsca kojarzycie zapewne z filmów przygodowych – nieprzenikniona dżungla, łowcy głów, orangutany, okryte mgłą skaliste szczyty wystające z morza zieleni i… jaskinie. Jeden z największych podziemnych labiryntów, które znajdują się na naszej planecie. Szybki (he he) lot samolotem, który przewozi ludzi, kraty coca coli, czekoladę oraz okazjonalnie żywe kurczaki…i jesteśmy! Wita nas oblepiający gorąc dżungli. Korzystamy z pomoy sympatycznej pani, która pakuje do małego autka nasze bagaże i do noclegowni, mieszczącej się na terenie parku ruszamy na piechotę!
O atrakcje na powierzchni zadbałam ja, a wiadomo, że jak Daria organizuje atrakcje, to (cytując polską klasykę kinematografii) nie ma ch*** we wsi 😉
Pierwszą był więc trekking, który dość ostrożnie określałam jako wymagający, a który okazał się morderczy. Okazało się, że dystans, chociaż niewielki, jest praktycznie w pionie w 100% wilgotności i 40 stopniowym upale. Nie powiem, żeby wszyscy byli zachwyceni, ale przygoda to czasem ból i cierpienie oraz noclegi w dżunglowym schronisku, w którym nie było ścian (był za to drzwi!) ani elektryczności i chłodzenie piwa na powrót w okolicznym strumieniu. Widok z góry, po kilku godzinach mozolnej wspinaczki, wynagradzał wysiłek!
Oto Pinnacle – przepiękne kamienne wieżyce, wspaniały okaz kresu i zapowiedź wspaniałości, które mogą oczekiwać na na takiej skale pod ziemią.
Jak nad ziemią, tak i pod ziemią jak mawiają speleolodzy i grabarze. Park Narodowy Mulu słynie ze swoich jaskiń i ekspedycji jaskiniowyh, które się tam regularnie odbywają.
Labirynty Mulu wciaż pozostają nieodkryte, wciąż pełne zagadek i zachwycające. Zobaczymy tutaj potężne podziemne rzeki i ogromne jeziora, stalagnaty o wysokości kilkudziesięciu metrów i jedne z największych odkrytych komnat na naszej planecie.
Kolejnym punktem był oczywiście nocny spacer po dżungli z przewodnikiem – miescowi widzą zdecydowanie więcej niż my. Owady, gady, a nawet – WYRAKI!
Jak się nam podobało na Borneo? Zobaczcie sobie film Andrzeja 🙂
Z Borneo mieliśmy wrócić po Polski. No właśnie – mieliśmy. Tak się jednak złożyło, że nasze loty zostały odwołane, a więc nie pozostawało nam nic innego jak uciec przed zamykającymi się krajami i lotami do Bangkoku! Tajlandia przyjęła nas z otwartymi ramionami i w hotelu z basenem na dachu, tak, dobrze myślicie – baseno – barem. Siedziecie sobie w ciepłej wodzie i sączycie drineczka patrząc z góry na stare miasto. Można przetrwać!
Skorzystaliśmy z tej nieoczekiwanej przerwy, żeby zwiedzić trochę Bangkok – tym bardziej mając perspektywę zamknięcia na kwarantannie po powrocie do Polski. A tu i klimat lepszy, i kuchnia i jakoś tak przyjemniej…
A po powrocie wyprowadzałam na spacer twarożek, że niby wracam ze sklepu…
Komentarze